ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo:
G.
Cześć, tu Gapa. Piszę o boom bapie, tworzę instrumentalny boom bap. Bez wczutki. Zapraszam!
ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo:
G.
Kto: Run DMC feat. Nas & Prodigy of Mobb Deep
Tytuł: Queens Day
Album: Crown Royal
Rok: 2001 r.
Zapewniam, że to czysty przypadek, że już drugi raz z rzędu omawiam piosenkę hiphopową z Queensbridge (tak, wiem, że Queens i Queensbridge to dwie różne rzeczy, ale przecież nie o samego Runa tutaj chodzi). I jeszcze jedno - na tym pięknym blogasku miało nie być nasów, mobdipów itd., ale ten jest kawałek na tyle zapomniany, a przy czym z*******, że nie mogłem się powstrzymać. Poza tym, lubię dobre pianinko.
2001 r. Mamy początki nowego millenium. Amerykański hip-hop wciąż szuka nowej tożsamości po latach dominacji nowojorskiego ulicznego brzmienia i kalifornijskiego g-funku. Na powierzchnię coraz częściej wypływają południowcy, niezależne artystyczne podziemie rośnie w siłę, a mainstream jest coraz częściej kształtowany przez wizjonerów takich jak The Neptunes czy Timbaland. Jak chcecie więcej kontekstu to obejrzyjcie Hip-Hop Evolution, zapewniam że warto. W tym przejściowym okresie wychodzi kolejna, a zarazem ostatnia płyta Run DMC, na którą nikt nie czeka i której nikt nie potrzebuje. W 2001 r. legendy mają zatem nie lada wyzwanie. Muszą sprostać oczekiwaniom rynku, który zmienił się znacznie od czasów świetności tria. Muszą zmierzyć się też z potęgą ostatniego krążka - "Down with the King", moim zdaniem najmocniejszego w dyskografii.
"Crown Royal" to album niespójny, nierówny i wybrakowany z wyraźnych hitów. Jest też przepełniony gośćmi od sasa do lasa, ale akurat z tym nie mam problemu, bo w mojej ocenie gospodarze sami nie dźwignęliby pełnoprawnego albumu. Nie w 2001 r. Nie będę się jednak koncentrował na całym albumie, wszak nie o tym jest ten blog. Skupię się odrobinę na jednym kawałku, który w mojej opinii jest jednym z ostatnich nowojorskich "klasyków" i spokojnie mógłby zamknąć ten wybitny rozdział w historii hiphopa.
NO DOBRA. Dziś na słuchawkach i głośniczkach JBL-a królują trapy. Spoko. Jak macie kolegów i koleżanki, którzy poza trapami świata nie widzą to proponuję puścić im w aucie "Queens Day". Bo w tym kawałku najważniejszy jest bas. Moment, w którym zaczyna się pętla, to jest z najlepszych momentów w historii boom bapowego basu. Podejrzewam, że linia basu z tego numeru podświadomie wpłynęła na całą moją przygodę z beatmakingiem i sposobem w jaki ja próbuję układać dolne pasmo w beatach. Ale nie o mojej pożal się boże karierze jest ten wpis.
Ta produkcja to opus magnum Jam Master Jaya. Wszystko się tu zgadza. Nie tylko bas. Świetnie wykorzystana wokalna próbka. Nienachalna, nie przejmuje całej linii melodycznej kawałka, nie dominuje nad pozostałymi elementami beatu. Na pierwszym planie jest pianino. Z jednej strony słodkie, ale nie na tyle, by wzbudzić skojarzenia z miałkim popem. Nie mam tak naprawdę pewności czy jest to sampel czy jednak żywe granie, ale działa. Programowanie bębnów nadaje tutaj dynamizmu, przekonajcie się zresztą sami ile jest tutaj powtarzalnych motywów. Niewiele. Co jakiś czas wpuszczane do beatu są też wysokie smyczki. Wszystko ze smakiem, gdyż pomimo wielu składowych produkcji to słuchacz wciąż odnosi wrażenie prostoty. A właśnie w prostocie tkwi piękno tamtych lat.
Co do rapu, wszyscy spisali się na medal, choć najlepiej słucha się Nasa. Wiem, że to mrzonka, ale choć przez chwilę wyobraźcie sobie, że Nasir nagrywa cały album na takich beatach (ok, chociaż EP-kę). No dobra, wiem, już nagrał. 27 lat temu. Co do Prodigiego, cieszy trochę większa charyzma niż to co zaprezentował na "Infamy". Tekstowo średnia półka, ale słuchajcie, to w końcu Prodigy. Na takich beatach słucha się go z przyjemnością, niezależnie od tego czy nawija linijki w stylu "Used to be the shit, why they have to stop/ On the Ave n***** looting all the jewelry spots". Run jest poprawny - nawija generyczne rymy, rzuca truizmami, ale ma to wszystko smak i słychać wieloletnie doświadczenie legendy. Cieszymy się jednak, że zaprosił gości.
Słuchając dziś "Queens Day" mam takie same odczucia jak wiele lat temu, gdy ten track zagościł w moim discmanie po raz pierwszy. Prawdę mówiąc był to jeden z pierwszych moich kontaktów z amerykańskim rapem (pomijając Dre, Eminema czy 2Paca). Może gdybym usłyszał wtedy takiego Lil Jona pisałbym dziś o progresywnym rocku. Ale stało się inaczej. Rok 2003, szkolny korytarz, pożyczona płyta od kolegi Krzyśka. Dzięki za te momenty!
A Wy słuchajcie, bo warto.
Pozdro,
G.
Najlepsza linijka: Nas: “A lotta ghost towns and memories, bad blooded enemies/ So many died with the same gangsta pride that entered me”.
Wyróżniki: bas i pianino nigdy nie brzmiały razem lepiej. Nas w świetnej formie.
Link do kawałka: TUTAJ.
Boom-Gap! - Few Seconds to Wave
Kto: IceRocks feat. Calamity, Spit Gemz, Sic Wit da Pen
Tytuł: 3 Eyes Closed
Album: Live From the Bunker
Rok: 2018 r.
Tęskniłem za Wami i pisaniem, ale miałem tyle roboty po urlopie, że dopiero komentarz do jednego z wpisów uświadomił mnie jak dawno nic nie naskrobałem. A jeszcze w poprzednim wpisie obiecałem, że wpisów będzie więcej. Cóż wychodzi na to, że kłamałem.
Do rzeczy. O matko i córko, to PIANINO leci lepiej niż defenestracja praska. BAS płynie lepiej niż Australijczyk na desce. BĘBNY naparzają mocniej niż Najman na Jasnej Górze. To jest taki beat, że spokojnie mógłby być na debiucie Caponen'Noreaga. I nawet Capone by nie przeszkadzał. Dlatego wyjątkowo nie będę znęcał się dziś nad rapem (nie jest zresztą taki zły, "można posłuchać"). A wysoka trąbka z klasycznym efektem echa? Najczęściej zbędny dodatek, nie wiedząc czemu tak uwielbiany przez dzisiejszych wannabe90s producentów, ale tutaj pasuje. I nie wyobrażam sobie tego beatu bez tego małego elementu. Btw. trochę śmieszy mnie ten film, gdzie miły pan opowiada o tym tricku jakby to było niesamowite odkrycie. Bo ja mam wrażenie, że wszyscy o tym wiedzą i stosują. Ale może jestem stary. I props dla niego w każdym razie, nie dopie****** się.
Nie pamiętam już jak odkryłem IceRocksa - pewnie na kibelku przeglądając propozycje obserwowanych na Instagramie (moje nowe hobby). Ale nieważne. Ważne, że ten undergroundowy beatmaker z Nowego Jorku (miasto w Stanach Zjednoczonych) niszczy zwoje mózgowe, jak to kiedyś zgrabnie ujął VNM. Gość rozumie to brzmienie, w dodatku ma ucho do melodyjnych próbek.
Długo zastanawiałem się czy na tapetę nie wziąć innego kawałka ("Represent Queens"), który jest równie boski. W końcu padło na "3 Eyes Closed", dlatego, że mogę wiążę z tym kawałkiem pewien poetycki moment w życiu. Szedłem ciemną ulicą wśród warszawskiego blokowiska, dyskretny chłód, obywateli niewiele, bo pandemia... i nagle na słuchawki uderzył ten track. I wtem przeniosłem się do 2007 r., ta sama atmosfera, tyle, że inne miasto i inna muzyka na słuchawkach. Były to niewydane kawałki Nasa z okolic Illmatica. Skoro takie uczucia budzi ten kawałek to musiał trafić na bloga. No i trafił.
Tymczasem czekam tylko na odrobinę pewniejszych siebie raperów na produkcjach Ice'a. No i na kolejne podziemne wydawnictwa. To jest naprawdę dobre. Jeśli kiedyś zakochaliście się w brzmieniu z Queensbridge, nie pożałujecie.
Pozdro,
G.
Najlepsza linijka: nie mam ulubionej tym razem. Lubię natomiast wjazd Sic Wit da Pena z rymami do "Spit Fire".
Wyróżniki: pianino wprost z Ensoniqa, którego wcześniej zmacał Havoc do spółki z Pete Rockiem. Atmosfera, przestrzeń, dobre cuty.
Link do kawałka: TUTAJ.
Kto: U-God
feat. Inspectah Deck, Raekwon & Jackpot Scotty Wotty
Tytuł: Epicenter
Album: Venom
Rok: 2009 r.
Jeszcze jestem na urlopie dlatego dziś szybka wrzutka. Po
powrocie i całym zamieszaniu związanym z ładną pogodą (przynajmniej tu gdzie
jestem, albo tam gdzie powinienem być, bo na pewno nie w PL) obiecuję bardziej
regularne wpisy. Kawałków do opisania mam aż nadto, więc luzik (albo loooozik
jak na hip-hop.pl, ktoś to czyta jeszcze?).
A, odpaliłem właśnie instagrama (@boomgapmusic), więc
zapraszam jak nie macie co robić. Każde serduszko się przyda, także klikajcie,
obserwujcie -wstaw tu kolejne zwroty żebrzące o atencję-.
Do rzeczy. Czy jest ktoś kto lubi/lubił Wu-Tang Clan? Proszę
o podniesienie ręki. Ok, dzięki. Osoby, które nie podniosły ręki lub wstrzymały
się od głosu, wypierdalać. Tzn. nie zrozumcie mnie źle, nie lubię Was ale jednak
zapraszam serdecznie do dalszego czytania wpisu. Fani Wu i tak już przeskoczyli
dalej, by sprawdzić czy przypadkiem nie napisałem o tym, że U-God to najgorszy
raper z klasycznej 9 wojowników. A więc odpowiadam – nie napisałem. Ale myślę w
ten sposób. Dlatego nie proszę o ponowne podniesienie ręki w celu głosowania na
U-Goda.
Ale ten kawałek rozwala mi czaszkę. Beat jest idealny –
kocham sposób w jaki się zmienia i różne warstwy melodii nachodzą na siebie.
Szczególnie jak wchodzi typowe dla brzmienia Wu pianinko. Nawet dziwny miks
bębnów uchodzi płazem (snare jest lekko na prawej stronie). Bas również
powoduje, że muszę się chwilę zastanowić nad tym czy rzeczywiście brakuje mi
tchu czy to jednak ten kawałek uderza w niskie C#. Piękne dzieło wysmażył
kolega Green Lantern.
Raperzy? U-God bez większego przypału – płynie przyjemnie jest
w stu procentach słuchalny (prawie tak dobrze jak na „Triumph”). Ma nawet ciekawe wersy: to roam my
kingdom, you must spit fire/bars of fifty, what the crown requires. Rebel
INS razem z Raekwonem mordują ten beat w klasycznym dla nich stylu i nie musze
się o tym rozpisywać. Jackpota mogłoby nie być. Gość niczym się nie wyróżnia (chyba,
że irytującym głosem, w sumie podobnym do Cappadonny), a wersy typu „I was in Rikers when you was in
diapers” irytują. Przynajmniej mnie. Kawałek nie ma hooka i nie w zasadzie go
nie potrzebuje.
Natomiast Wy kochani potrzebujecie go posłuchać. A zatem
słuchajcie i cieszcie się z niego wszyscy.
Pozdro,
G.
Najlepsza
linijka: Deck: “Mama knew I was a threat so she named me Jason/Take your pick,
either Bourne, Voorhees, or Statham, My flag waving”.
Wyróżniki: wielowarstwowość beatu, ogień wersów Decka i
Raekwona, niespodziewanie znośny U-God.
Link do kawałka: TUTAJ.
ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo: Jak macie coś do p...