Cześć!

Cześć! Z tej strony Gapa. Piszę o boom bapie, robię instrumentalny boom bap. Bez wczutki. Zapraszam!

poniedziałek, 18 stycznia 2021

#RANDOM - Tak jakbyście nie mieli już dosyć składanek lo-fi...

 ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo:

Jak macie coś do polecania to piszcie w komentarzach.

G.

niedziela, 10 stycznia 2021

EASY MISS: Queens Day (Run DMC, 2001)

 

Kto: Run DMC feat. Nas & Prodigy of Mobb Deep

Tytuł: Queens Day

Album: Crown Royal

Rok: 2001 r.

Zapewniam, że to czysty przypadek, że już drugi raz z rzędu omawiam piosenkę hiphopową z Queensbridge (tak, wiem, że Queens i Queensbridge to dwie różne rzeczy, ale przecież nie o samego Runa tutaj chodzi). I jeszcze jedno - na tym pięknym blogasku miało nie być nasów, mobdipów itd., ale ten jest kawałek na tyle zapomniany, a przy czym z*******, że nie mogłem się powstrzymać. Poza tym, lubię dobre pianinko.

2001 r. Mamy początki nowego millenium. Amerykański hip-hop wciąż szuka nowej tożsamości po latach dominacji nowojorskiego ulicznego brzmienia i kalifornijskiego g-funku. Na powierzchnię coraz częściej wypływają południowcy, niezależne artystyczne podziemie rośnie w siłę, a mainstream jest coraz częściej kształtowany przez wizjonerów takich jak The Neptunes czy Timbaland. Jak chcecie więcej kontekstu to obejrzyjcie Hip-Hop Evolution, zapewniam że warto. W tym przejściowym okresie wychodzi kolejna, a zarazem ostatnia płyta Run DMC, na którą nikt nie czeka i której nikt nie potrzebuje. W 2001 r. legendy mają zatem nie lada wyzwanie. Muszą sprostać oczekiwaniom rynku, który zmienił się znacznie od czasów świetności tria. Muszą zmierzyć się też z potęgą ostatniego krążka - "Down with the King", moim zdaniem najmocniejszego w dyskografii. 

"Crown Royal" to album niespójny, nierówny i wybrakowany z wyraźnych hitów. Jest też przepełniony gośćmi od sasa do lasa, ale akurat z tym nie mam problemu, bo w mojej ocenie gospodarze sami nie dźwignęliby pełnoprawnego albumu. Nie w 2001 r. Nie będę się jednak koncentrował na całym albumie, wszak nie o tym jest ten blog. Skupię się odrobinę na jednym kawałku, który w mojej opinii jest jednym z ostatnich nowojorskich "klasyków" i spokojnie mógłby zamknąć ten wybitny rozdział w historii hiphopa.

NO DOBRA. Dziś na słuchawkach i głośniczkach JBL-a królują trapy. Spoko. Jak macie kolegów i koleżanki, którzy poza trapami świata nie widzą to proponuję puścić im w aucie "Queens Day". Bo w tym kawałku najważniejszy jest bas. Moment, w którym zaczyna się pętla, to jest z najlepszych momentów w historii boom bapowego basu. Podejrzewam, że linia basu z tego numeru podświadomie wpłynęła na całą moją przygodę z beatmakingiem i sposobem w jaki ja próbuję układać dolne pasmo w beatach. Ale nie o mojej pożal się boże karierze jest ten wpis.

Ta produkcja to opus magnum Jam Master Jaya. Wszystko się tu zgadza. Nie tylko bas. Świetnie wykorzystana wokalna próbka. Nienachalna, nie przejmuje całej linii melodycznej kawałka, nie dominuje nad pozostałymi elementami beatu. Na pierwszym planie jest pianino. Z jednej strony słodkie, ale nie na tyle, by wzbudzić skojarzenia z miałkim popem. Nie mam tak naprawdę pewności czy jest to sampel czy jednak żywe granie, ale działa. Programowanie bębnów nadaje tutaj dynamizmu, przekonajcie się zresztą sami ile jest tutaj powtarzalnych motywów. Niewiele. Co jakiś czas wpuszczane do beatu są też wysokie smyczki. Wszystko ze smakiem, gdyż pomimo wielu składowych produkcji to słuchacz wciąż odnosi wrażenie prostoty. A właśnie w prostocie tkwi piękno tamtych lat.

Co do rapu, wszyscy spisali się na medal, choć najlepiej słucha się Nasa. Wiem, że to mrzonka, ale choć przez chwilę wyobraźcie sobie, że Nasir nagrywa cały album na takich beatach (ok, chociaż EP-kę). No dobra, wiem, już nagrał. 27 lat temu. Co do Prodigiego, cieszy trochę większa charyzma niż to co zaprezentował na "Infamy". Tekstowo średnia półka, ale słuchajcie, to w końcu Prodigy. Na takich beatach słucha się go z przyjemnością, niezależnie od tego czy nawija linijki w stylu "Used to be the shit, why they have to stop/ On the Ave n***** looting all the jewelry spots". Run jest poprawny - nawija generyczne rymy, rzuca truizmami, ale ma to wszystko smak i słychać wieloletnie doświadczenie legendy. Cieszymy się jednak, że zaprosił gości.

Słuchając dziś "Queens Day" mam takie same odczucia jak wiele lat temu, gdy ten track zagościł w moim discmanie po raz pierwszy. Prawdę mówiąc był to jeden z pierwszych moich kontaktów z amerykańskim rapem (pomijając Dre, Eminema czy 2Paca). Może gdybym usłyszał wtedy takiego Lil Jona pisałbym dziś o progresywnym rocku. Ale stało się inaczej. Rok 2003, szkolny korytarz, pożyczona płyta od kolegi Krzyśka. Dzięki za te momenty!

A Wy słuchajcie, bo warto. 

Pozdro,

G.

Najlepsza linijka: Nas: “A lotta ghost towns and memories, bad blooded enemies/ So many died with the same gangsta pride that entered me”.

Wyróżniki: bas i pianino nigdy nie brzmiały razem lepiej. Nas w świetnej formie.

Link do kawałkaTUTAJ


czwartek, 12 listopada 2020

"Few Seconds to Wave" - mój nowy singiel.

 

Boom-Gap! - Few Seconds to Wave


No dzień dobry, 
mój nowy chillhopowy singiel już dostępny na YouTube:


Niedługo także na wszystkich platformach streamingowych.

Pozdro,

G.

wtorek, 10 listopada 2020

DEEPGROUND: 3 Eyes Closed (IceRocks, 2018)



Kto: IceRocks feat. Calamity, Spit Gemz, Sic Wit da Pen

Tytuł: 3 Eyes Closed

Album: Live From the Bunker

Rok: 2018 r.

Tęskniłem za Wami i pisaniem, ale miałem tyle roboty po urlopie, że dopiero komentarz do jednego z wpisów uświadomił mnie jak dawno nic nie naskrobałem. A jeszcze w poprzednim wpisie obiecałem, że wpisów będzie więcej. Cóż wychodzi na to, że kłamałem.

Do rzeczy. O matko i córko, to PIANINO leci lepiej niż defenestracja praska. BAS płynie lepiej niż Australijczyk na desce. BĘBNY naparzają mocniej niż Najman na Jasnej Górze. To jest taki beat, że spokojnie mógłby być na debiucie Caponen'Noreaga. I nawet Capone by nie przeszkadzał. Dlatego wyjątkowo nie będę znęcał się dziś nad rapem (nie jest zresztą taki zły, "można posłuchać"). A wysoka trąbka z klasycznym efektem echa? Najczęściej zbędny dodatek, nie wiedząc czemu tak uwielbiany przez dzisiejszych wannabe90s producentów, ale tutaj pasuje. I nie wyobrażam sobie tego beatu bez tego małego elementu. Btw. trochę śmieszy mnie ten film, gdzie miły pan opowiada o tym tricku jakby to było niesamowite odkrycie. Bo ja mam wrażenie, że wszyscy o tym wiedzą i stosują. Ale może jestem stary. I props dla niego w każdym razie, nie dopie****** się.

Nie pamiętam już jak odkryłem IceRocksa - pewnie na kibelku przeglądając propozycje obserwowanych na Instagramie (moje nowe hobby). Ale nieważne. Ważne, że ten undergroundowy beatmaker z Nowego Jorku (miasto w Stanach Zjednoczonych) niszczy zwoje mózgowe, jak to kiedyś zgrabnie ujął VNM. Gość rozumie to brzmienie, w dodatku ma ucho do melodyjnych próbek.

Długo zastanawiałem się czy na tapetę nie wziąć innego kawałka ("Represent Queens"), który jest równie boski. W końcu padło na "3 Eyes Closed", dlatego, że mogę wiążę z tym kawałkiem pewien poetycki moment w życiu. Szedłem ciemną ulicą wśród warszawskiego blokowiska, dyskretny chłód, obywateli niewiele, bo pandemia... i nagle na słuchawki uderzył ten track. I wtem przeniosłem się do 2007 r., ta sama atmosfera, tyle, że inne miasto i inna muzyka na słuchawkach. Były to niewydane kawałki Nasa z okolic Illmatica. Skoro takie uczucia budzi ten kawałek to musiał trafić na bloga. No i trafił.

Tymczasem czekam tylko na odrobinę pewniejszych siebie raperów na produkcjach Ice'a. No i na kolejne podziemne wydawnictwa. To jest naprawdę dobre. Jeśli kiedyś zakochaliście się w brzmieniu z Queensbridge, nie pożałujecie.

Pozdro,

G.

Najlepsza linijka: nie mam ulubionej tym razem. Lubię natomiast wjazd Sic Wit da Pena z rymami do "Spit Fire".

Wyróżniki: pianino wprost z Ensoniqa, którego wcześniej zmacał Havoc do spółki z Pete Rockiem. Atmosfera, przestrzeń, dobre cuty.

Link do kawałkaTUTAJ


poniedziałek, 28 września 2020

EASY MISS: Epicenter (U-God, 2009)

 

Kto: U-God feat. Inspectah Deck, Raekwon & Jackpot Scotty Wotty

Tytuł: Epicenter

Album: Venom

Rok: 2009 r.

Jeszcze jestem na urlopie dlatego dziś szybka wrzutka. Po powrocie i całym zamieszaniu związanym z ładną pogodą (przynajmniej tu gdzie jestem, albo tam gdzie powinienem być, bo na pewno nie w PL) obiecuję bardziej regularne wpisy. Kawałków do opisania mam aż nadto, więc luzik (albo loooozik jak na hip-hop.pl, ktoś to czyta jeszcze?).

A, odpaliłem właśnie instagrama (@boomgapmusic), więc zapraszam jak nie macie co robić. Każde serduszko się przyda, także klikajcie, obserwujcie -wstaw tu kolejne zwroty żebrzące o atencję-.

Do rzeczy. Czy jest ktoś kto lubi/lubił Wu-Tang Clan? Proszę o podniesienie ręki. Ok, dzięki. Osoby, które nie podniosły ręki lub wstrzymały się od głosu, wypierdalać. Tzn. nie zrozumcie mnie źle, nie lubię Was ale jednak zapraszam serdecznie do dalszego czytania wpisu. Fani Wu i tak już przeskoczyli dalej, by sprawdzić czy przypadkiem nie napisałem o tym, że U-God to najgorszy raper z klasycznej 9 wojowników. A więc odpowiadam – nie napisałem. Ale myślę w ten sposób. Dlatego nie proszę o ponowne podniesienie ręki w celu głosowania na U-Goda.

Ale ten kawałek rozwala mi czaszkę. Beat jest idealny – kocham sposób w jaki się zmienia i różne warstwy melodii nachodzą na siebie. Szczególnie jak wchodzi typowe dla brzmienia Wu pianinko. Nawet dziwny miks bębnów uchodzi płazem (snare jest lekko na prawej stronie). Bas również powoduje, że muszę się chwilę zastanowić nad tym czy rzeczywiście brakuje mi tchu czy to jednak ten kawałek uderza w niskie C#. Piękne dzieło wysmażył kolega Green Lantern.

Raperzy? U-God bez większego przypału – płynie przyjemnie jest w stu procentach słuchalny (prawie tak dobrze jak na „Triumph”). Ma nawet ciekawe wersy: to roam my kingdom, you must spit fire/bars of fifty, what the crown requires. Rebel INS razem z Raekwonem mordują ten beat w klasycznym dla nich stylu i nie musze się o tym rozpisywać. Jackpota mogłoby nie być. Gość niczym się nie wyróżnia (chyba, że irytującym głosem, w sumie podobnym do Cappadonny),  a wersy typu „I was in Rikers when you was in diapers” irytują. Przynajmniej mnie. Kawałek nie ma hooka i nie w zasadzie go nie potrzebuje.

Natomiast Wy kochani potrzebujecie go posłuchać. A zatem słuchajcie i cieszcie się z niego wszyscy.

Pozdro,

G.

Najlepsza linijka: Deck: “Mama knew I was a threat so she named me Jason/Take your pick, either Bourne, Voorhees, or Statham, My flag waving”.

Wyróżniki: wielowarstwowość beatu, ogień wersów Decka i Raekwona, niespodziewanie znośny U-God.

Link do kawałka: TUTAJ


piątek, 28 sierpnia 2020

DEEPGROUND: We Run Shit (DJ Honda feat. Gravediggaz, 2001)




Kto: DJ Honda feat. Gravediggaz
Tytuł: We Run Shit
Album: III
Rok: 2001 r.

No witam.

Na samym wstępie zaznaczę, że dzisiejszy odcinek miał powstać na bazie któregoś z kawałków z płyty producenckiej Marleya Marla "Re-entry". Niestety wydawnictwo jest tak słabe, że musiałem skorzystać z mojej długiej "listy utworów do wrzucenia na bloga". Naprawdę prowadzę taką listę w telefonie, bo bardzo mi zależy na moich czytelnikach. A widzę, że kilka osób jednak śledzi te wypociny.

No dobra. To lecimy z DJ-em Hondą i Gravediggaz.

DJ Honda to bodaj drugi obok DJ-a Krusha względnie rozpoznawalny Japończyk w szeroko rozumianym hiphopowym światku. Tzn. dla jasności - "rozpoznawalny" wśród starych capów i truskulowych miłośników czarnych brzmień. Myślę, że nie będzie przesadą stwierdzenie, że swoją umiarkowaną sławę ten DJ/Producent w całości zawdzięcza kolaboracjom z takimi tuzami mikrofonu jak Agallah, Donald D czy Prince Whipper Whip. No dobra, tak naprawdę w średnim europejskim kraju nad Wisłą mogliśmy usłyszeć o Hondzie dzięki kawałkom z Guru, Redmanem czy The Beatnuts, którzy to MC's rządzili na nowojorskich ulicach lat 90. No dobra, z tym rządzeniem The Beatnuts trochę się rozpędziłem. 

W każdym razie starania Japończyka (pomieszkującego też w Stanach jak informuje ukochana Wikipedia) przyniosły mu kontrakt z majorsem, dzięki czemu udział głośnych i szanowanych boom-bapowych nazwisk został opłacony. Kolejne produkcje, w tym album z PMD, ukazywały się już pod szyldem "DJ Honda Recordings". We własnym labelu ukazała się też kolejna płyta producencka "III" (wierzcie lub nie kiedyś tego typu wydawnictwa nie były rzadkością, również w Polsce). No i tracklista jednak mocno odzwierciedla możliwości finansowo-organizacyjne w odniesieniu do zaproszonych gości. "III" wyszła w 2001 r. i topowych nazwisk tego okresu raczej tam nie uświatczycie. Nie to, żebym żałował, że Noreaga czy inny DMX nie zarapował na bicie DJ Hondy, bo skład na "III" wcale nie dał ciała. A do jednego kawałka wracam w szczególności... i dzisiaj o nim!

"We run shit" z gościnnym udziałem Gravediggaz (bez RZA, który nie odszedł ze składu kilka lat wcześniej) brzmi jak najlepsze jointy wysmażone w Headquarterz DJ-a Premiera. Sorry, widocznie nie będzie ani jednego wpisu na tym blogu bez wspominania tej ksywki. Beat to cięty, bujący klasyczek. Skrzypce genialne uzupełniają sampel grany w stylu pizzicato (szarpranie strun palcami, tak w skrócie). Bębny są soczyście dynamiczne a charakterystyczne pauzy (DJ Premier style) pomiędzy elementami beatu pięknie wzmacniają ten dynamizm. Nie jest to nic wielkiego ten beat, zdaję sobie sprawę, że ktoś może go uznać za przeciętny, ale do mnie trafia na 100%. A to wszystko dzięki...

...raperom! Frukwan i Too Poetic maksymalnie dają radę, mimo, że prezentują na tym traczku zgoła inny styl niż na produkcjach "Kopaczy Grobów" (kretyńsko jednak brzmi to spolszczenie). I nawet nie brakuje RZA. Wspomniałem o innym stylu - tak, jest inny, ale w porównaniu do tego co do czego nas przyzwyczaili Grabarze. Patrzac ogólnie na hip-hopy to jest to po prostu rapowanie, tyle, że charyzmatyczne. Ale właśnie to wyjście ze strefy komfortu (filozofowania na mistycznych beatach) wyszło chłopakom na plus. A lirycznie? Poprawnie, bez fajerwerków, ale nie irytuje ucha. Generalnie taki poziom jest mniej więcej utrzymywany przez cały track: "Acute sciencitis, I rhyme the tighest / A king like Midas, rock go' gold the finest" (Too Poetic).

No i te cuty w refrenie. Poezja. Musicie sprawdzić ten kawałek, elo.

G.

P.S. czemu ten post w serii "DEEPGROUND" skoro Honda i Gravediggaz są w miarę znani? A no bo wiecie, "grave", "digging", "ground", chyba już rozumiecie.

Najlepsza linijka: początek u Poetica: "Rap piranha, smoke that ass like marijuana/ Got more drama than E.M.S. street trauma".
Wyróżniki: pocięty sampel jak należy, genialne cuty, nietypowi raperzy na typowym boombapowym bicie.
Link do kawałka: TUTAJ.

wtorek, 21 lipca 2020

EASY MISS: Don't Curse (Heavy D & The Boyz feat. wszyscy raperzy świata, 1991)



Kto: Heavy D & The Boyz (feat. Kool G. Rap, Pete Rock, CL Smooth, Grand Puba, Big Daddy Kane, Q-Tip)
Tytuł: Don't Curse
Album: Peaceful Journey
Rok: 1991 r.

W boom bapowych czasach posse cuty były popularną formą utworu hiphopowego. A DZIŚ opowiem Wam o jednym z moich ulubionych kawałków nagranych w tym stylu. Posse cut to... na tym blogu raczej nie trzeba tłumaczyć (a jeśli trzeba to Wikipedia zrobi to lepiej ode mnie). Mała prywatna ciekawostka: stosunkowo niedawno dotarło do mnie jak "posse cut" powinno się poprawnie wymawiać. Sprawdźcie sobie więc, jeśli nie macie nic lepszego do roboty (akurat w to wątpię). Swoją drogą, zastanawiam się teraz jak bardzo zajebiście byłoby usłyszeć POSSE CUT w wykonaniu The PUSSYCAT Dolls? Pewnie nie bardzo. Ale...czy jeśli dziewczyn w zespole jest 5 (chyba) to znaczy, że każdy ich kawałek to teoretycznie posse cut? Posse cut by the Pussycat Dolls? Dobra, DOŚĆ, zresztą fakt, że przytaczam tę grupę na tym blogu wybitnie świadczy o moim oderwaniu od współczesności. Bo o TPD nikt już chyba nie pamięta.

-nieśmieszna zmyślona historia: początek-

W dzisiejszym odcinku naszego wyśmienitego bloga opowiemy sobie historię prawdziwą (i romantyczną). Historię o tym jak, jak w 1991 r. grupa czołowych nowojorskich rapperów przypadkiem spotkała się na stacji metra jadącego w kierunku Central Parku. Historię o tym jak wsiedli nawet do tego samego wagonu... a potem byli świadkami słownej przepychanki z udziałem przedstawicieli lokalnego Kościoła Mormonów i ciemnoskórych chłopców odurzonych płynną substancją (dobrze zmrożoną?). Jeden z odurzonych chłopców (który jeszcze nie zrobił postępów i do chodzenia używał wciąż tylko jednej nogi i jednej ręki) wyostrzył szósty zmysł i resztą sił rzucił się na najmłodszego z braci w koszuli z krótkim rękawkiem. Zdołał jednak tylko zawiesić się na jego żakardowym krawacie i rzucić "YOU RACIST F***!". Reszta to już historia, łącznie z tym jak najpotężniejszy (i najszerszy) z ekipy raper "D" przyturlał się do otumanionych chłystków i pouczył ich tłumacząc, że afroamerykańska społeczność nigdy nie będzie szanowana, jeśli tacy jak oni dalej będą przeklinać w miejscu publicznym. Następnie pojechali do studia i nagrali posse cut "Don't Curse", wplatając w niego przesłanie o wypuszczeniu z więźnia Rickiego D znanego również jako Slick Rick. Tak było, widziałem, naprawdę, byłem z tyłu. Was bym okłamał??? A teraz do rzeczy.

-nieśmieszna zmyślona historia: koniec-

Powiedzcie sami, ILE jest tracków gdzie obok siebie nawijają takie gwiazdy jak mafioso Kool G Rap, playboy model Big Daddy Kane, nieopierzony (wówczas jeszcze) CL Smooth, podskakujący-jak-piłeczka w klipie Heavy D, jego daleki kuzyn Grand Puba i kolejny kuzyn, który nie wytrzymał ciśnienia i spierdział się na własnym bicie - Pete Rock? Ile? Zgadliście, niewiele. A i jeszcze Q-Tip tam rymuje, akurat pewnie wracał z biblioteki. Finito. Amen. Coś trzeba jeszcze pisać? Spróbujmy. Najpierw o bicie, czyli o funkowym majstersztyku, do którego swego czasu bujała się nawet moja dziewczyna (trochę na nieświadomce). Jak to Pioter Skałka ma w swoim zwyczaju, produkcja składa się z kilku różnych sampli. Główny loop to próbka wysoko zagranych organów Hammonda, która, z tego co słyszę, zmienia się odrobinę pomiędzy występami kolejnych MC's. Fajnie, czuć, że nie Pete nigdy chamsko nie loopował wszystkiego (ekhm, no prawie) jak leci a traktował gramofon i sampler jak prawdziwy instrument. No dobra G., tylko się nie zesraj. Bicik wyróżnia się jeszcze miękkimi ale rytmicznie pulsującymi bębnami, szczególnie, że dość surowy break z utworu "Tramp" Otisa Reddinga & Carly Thomas Piotrek S. fajnie uzupełnił górą pasma, w postaci hi-hatu z maszyny 808. Słowem - bomba (funkowa).

A teraz rap... gdzie tu zacząć, żeby już nie zanudzić. Mamy siedmiu MC's, z których beznadziejnie wypada tylko autor bitu (ta cisza po "Heavy D said so..." ja j****). Reszta, a w szczególności szalejący ze swoimi flow G Rap i Kane to poziom światowy. Lirycznie, panowie za mikrofonem zgrabnie bawią się słowem pobudzając wyobraźnię słuchacza. Niemal za każdym razem łapię się na tym, że oczekuję jak Heavy D TYM RAZEM zarapuje "baby, baby F*** ME", zamiast "FUN ME". Chociaż... mafioso G rap chyba złamał konwencję posse cuta literując "B.I.T.C.H.E.S". Cóż, przynajmniej przeliterował poprawnie (a nie jak Warren G słowo "NEXT" w utworze "What's next", sprawdźcie sami beka w ch**). Na uznanie zasługuje też zwrotka Puby, który chyba najbardziej bawi się słowem rymowanym. Posłuchacie jego zwrotki koncentrując się na sposobie omijania wulgaryzmów („kcuf flipped the other way means... <kaszle>”). Nie powinno to zresztą dziwić - w owych latach Maxwell Dixon był znanym ghostwriterem piszącym m.in. dla Pete Rocka czy właśnie gospodarza dzisiejszego kawałka, Heaviego D. By już serio nie przedłużać - każda zwrotka jest tu smakowita i zachwyca kunsztem (oprócz Pete Rocka ale już dość marudzenia).
Cypherowy klimat kawałka podsyca też skandowanie w tle, np. ksywki rapera, który za chwile ma sięgnąć po mikrofon.
Warto również obejrzeć teledysk (ktoś tak jeszcze mówi?), chociażby po to, by przekonać się jak bardzo kolorowe i różnorodne były to czasy. Uśmiech na twarzy naturalnie wywoła też kołyszący się Heavy D, który pomimo swoich gabarytów nieźle wywija na parkiecie. A na koniec pokazuje środkowy palec do kamery.
Sprawdźcie koniecznie!

G.

Najlepsza linijka: trudny wybór, ale chyba Kool G Rap: „Ducks, it wasn't for the bucks / Every word that you heard is 'cuz I didn't give a f-- aww shucks!
Wyróżniki: funkowa pulsacja, flow Big Daddy Kane’a, niecodzienna tematyka wymuszająca kreatywność w wersach, plejada gwiazd.

Link do kawałka: TUTAJ.

#RANDOM - Tak jakbyście nie mieli już dosyć składanek lo-fi...

 ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo: Jak macie coś do p...