Cześć!

Cześć! Z tej strony Gapa. Piszę o boom bapie, robię instrumentalny boom bap. Bez wczutki. Zapraszam!

niedziela, 10 stycznia 2021

EASY MISS: Queens Day (Run DMC, 2001)

 

Kto: Run DMC feat. Nas & Prodigy of Mobb Deep

Tytuł: Queens Day

Album: Crown Royal

Rok: 2001 r.

Zapewniam, że to czysty przypadek, że już drugi raz z rzędu omawiam piosenkę hiphopową z Queensbridge (tak, wiem, że Queens i Queensbridge to dwie różne rzeczy, ale przecież nie o samego Runa tutaj chodzi). I jeszcze jedno - na tym pięknym blogasku miało nie być nasów, mobdipów itd., ale ten jest kawałek na tyle zapomniany, a przy czym z*******, że nie mogłem się powstrzymać. Poza tym, lubię dobre pianinko.

2001 r. Mamy początki nowego millenium. Amerykański hip-hop wciąż szuka nowej tożsamości po latach dominacji nowojorskiego ulicznego brzmienia i kalifornijskiego g-funku. Na powierzchnię coraz częściej wypływają południowcy, niezależne artystyczne podziemie rośnie w siłę, a mainstream jest coraz częściej kształtowany przez wizjonerów takich jak The Neptunes czy Timbaland. Jak chcecie więcej kontekstu to obejrzyjcie Hip-Hop Evolution, zapewniam że warto. W tym przejściowym okresie wychodzi kolejna, a zarazem ostatnia płyta Run DMC, na którą nikt nie czeka i której nikt nie potrzebuje. W 2001 r. legendy mają zatem nie lada wyzwanie. Muszą sprostać oczekiwaniom rynku, który zmienił się znacznie od czasów świetności tria. Muszą zmierzyć się też z potęgą ostatniego krążka - "Down with the King", moim zdaniem najmocniejszego w dyskografii. 

"Crown Royal" to album niespójny, nierówny i wybrakowany z wyraźnych hitów. Jest też przepełniony gośćmi od sasa do lasa, ale akurat z tym nie mam problemu, bo w mojej ocenie gospodarze sami nie dźwignęliby pełnoprawnego albumu. Nie w 2001 r. Nie będę się jednak koncentrował na całym albumie, wszak nie o tym jest ten blog. Skupię się odrobinę na jednym kawałku, który w mojej opinii jest jednym z ostatnich nowojorskich "klasyków" i spokojnie mógłby zamknąć ten wybitny rozdział w historii hiphopa.

NO DOBRA. Dziś na słuchawkach i głośniczkach JBL-a królują trapy. Spoko. Jak macie kolegów i koleżanki, którzy poza trapami świata nie widzą to proponuję puścić im w aucie "Queens Day". Bo w tym kawałku najważniejszy jest bas. Moment, w którym zaczyna się pętla, to jest z najlepszych momentów w historii boom bapowego basu. Podejrzewam, że linia basu z tego numeru podświadomie wpłynęła na całą moją przygodę z beatmakingiem i sposobem w jaki ja próbuję układać dolne pasmo w beatach. Ale nie o mojej pożal się boże karierze jest ten wpis.

Ta produkcja to opus magnum Jam Master Jaya. Wszystko się tu zgadza. Nie tylko bas. Świetnie wykorzystana wokalna próbka. Nienachalna, nie przejmuje całej linii melodycznej kawałka, nie dominuje nad pozostałymi elementami beatu. Na pierwszym planie jest pianino. Z jednej strony słodkie, ale nie na tyle, by wzbudzić skojarzenia z miałkim popem. Nie mam tak naprawdę pewności czy jest to sampel czy jednak żywe granie, ale działa. Programowanie bębnów nadaje tutaj dynamizmu, przekonajcie się zresztą sami ile jest tutaj powtarzalnych motywów. Niewiele. Co jakiś czas wpuszczane do beatu są też wysokie smyczki. Wszystko ze smakiem, gdyż pomimo wielu składowych produkcji to słuchacz wciąż odnosi wrażenie prostoty. A właśnie w prostocie tkwi piękno tamtych lat.

Co do rapu, wszyscy spisali się na medal, choć najlepiej słucha się Nasa. Wiem, że to mrzonka, ale choć przez chwilę wyobraźcie sobie, że Nasir nagrywa cały album na takich beatach (ok, chociaż EP-kę). No dobra, wiem, już nagrał. 27 lat temu. Co do Prodigiego, cieszy trochę większa charyzma niż to co zaprezentował na "Infamy". Tekstowo średnia półka, ale słuchajcie, to w końcu Prodigy. Na takich beatach słucha się go z przyjemnością, niezależnie od tego czy nawija linijki w stylu "Used to be the shit, why they have to stop/ On the Ave n***** looting all the jewelry spots". Run jest poprawny - nawija generyczne rymy, rzuca truizmami, ale ma to wszystko smak i słychać wieloletnie doświadczenie legendy. Cieszymy się jednak, że zaprosił gości.

Słuchając dziś "Queens Day" mam takie same odczucia jak wiele lat temu, gdy ten track zagościł w moim discmanie po raz pierwszy. Prawdę mówiąc był to jeden z pierwszych moich kontaktów z amerykańskim rapem (pomijając Dre, Eminema czy 2Paca). Może gdybym usłyszał wtedy takiego Lil Jona pisałbym dziś o progresywnym rocku. Ale stało się inaczej. Rok 2003, szkolny korytarz, pożyczona płyta od kolegi Krzyśka. Dzięki za te momenty!

A Wy słuchajcie, bo warto. 

Pozdro,

G.

Najlepsza linijka: Nas: “A lotta ghost towns and memories, bad blooded enemies/ So many died with the same gangsta pride that entered me”.

Wyróżniki: bas i pianino nigdy nie brzmiały razem lepiej. Nas w świetnej formie.

Link do kawałkaTUTAJ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#RANDOM - Tak jakbyście nie mieli już dosyć składanek lo-fi...

 ale ta jest całkiem zacna. Gość robi niezły dobór kawałków. Nie za wesołe, nie za smutne, można posłuchać. Brzmi świeżo: Jak macie coś do p...